Plenery ślubne już od kilku lat wypierają popularne kiedyś sesje w studio. Osobiście bardzo się z tego cieszę. Uważam, że emocje, które towarzyszą tak wyjątkowemu wydarzeniu jakim jest ślub, dużo łatwiej ukazać na tle otaczającego nas świata, pośród pięknej przyrody. Sesje w górach, nad morzem, w ruinach zamków czy w zabytkowych dzielnicach miast pozwalają wyzwolić kreatywność i poczuć magię, której często tak mało w naszym codziennym życiu. Chociaż nie są one obowiązkowym punktem każdego ślubu, to warto zdecydować się na taką pamiątkę. Plener może stać się niezapomnianą przygodą dla Pary Młodej, uwiecznioną na fotografiach. Nawet jeśli brakuje Wam czasu możecie umówić się ze mną na krótką sesję w dniu ślubu. Ogranicza nas tylko wyobraźnia.
Jaki był mój pierwszy plener? Pełen wrażeń, zarówno tych pozytywnych jak i tych mniej pożądanych. Był lęk, czy podołam wyzwaniu, ogromna ciekawość i radość. Gosia i Adam kochają góry i właśnie dlatego ta sesja ślubna odbyła się w Tatrach – na Kasprowym Wierchu i w Dolinie Gąsienicowej. Bardzo pomogło mi to, że znałem już wcześniej Pannę Młodą. Dzięki temu zdjęcia, które wtedy powstały wydają mi się bardziej osobiste i niezwykłe. Ten plener był nie lada wyzwaniem. W zimny listopadowy poranek wyruszyliśmy na szczyt z całym ekwipunkiem ślubnym i fotograficznym. Spotkaliśmy się z niezwykłą uprzejmością turystów i obsługi. Niska temperatura wymagała upudrowania od czasu do czasu czerwonego noska Panny Młodej, ale wybór miejsca okazał się być „strzałem w dziesiątkę”. Mimo zimowych warunków udało się nam stworzyć piękną pamiątkę dla Nowożeńców, a wieczorem przy grzanym winie, w czterech ścianach schroniska, zacieśnić znajomość.
Zobaczcie sami, czy było warto! Ja, zupełnie nieobiektywnie, uważam że tak.